wtorek, 26 listopada 2013

Sztokholm według Stiega Larssona

Jeśli trylogia Millennium Stiega Larssona zrobiła na Was wrażenie, to z pewnością spodoba się Wam mój dzisiejszy wpis.
Czas na wycieczkę śladami bohaterów znanego, szwedzkiego kryminału!

Słowem wstępu powiem, że nie przepadam za podążaniem według wytycznych z przewodników, nie lubię opracowanych tras w stylu „miasto w 6, 12, 24 godziny”, nie znajduję żadnej przyjemności w odhaczaniu i uwiecznianiu na zdjęciach kolejnych zabytków, ważnych miejsc itp. Przyznam, że trochę z rezerwą podchodziłam do pomysłu Kuby (który w tym celu zamówił przewodnik Wojciecha Orlińskiego*), aby sobotnie popołudnie spędzić z książką w ręku, szukając konkretnych adresów i wizualizując miejsca, które w wyobraźni malowały się zupełnie inaczej. Nie oglądam ekranizacji książek, które uwielbiam, bo lubię do nich wracać, a kadry z filmu na zawsze zniekształcą mi postrzeganie bohaterów i miejsc. Wolę swoją wyobraźnię :)
Tak czy inaczej, odkrywanie lokalizacji ściśle związanych z fabułą miało swój urok i było całkiem niezłą zabawą (mimo, że zimno!). Nie będzie chyba zaskoczeniem, że najbardziej podobały mi się restauracje, bary i kawiarnie występujące w trylogii ;)


Decyzję-trasę, którego bohatera wybieramy (do wyboru jest 5 spacerów: szlakiem Stiega Larssona, Mikaela Blomkvista, Lisbeth Salander, Nilsa Bjurmana i spacer ostatni: Hedestad nie istnieje) podjęliśmy w metrze. Na początku chcieliśmy przejść się śladami jednej z głównych postaci, więc wybieraliśmy między Salander, a Blomkvistem. Wybór padł na Lisbeth- z prostej przyczyny-jej życie nie było tak wyrafinowane jak codzienność Blomkvista, a to znaczyło, że nie będziemy musieli rezygnować z drogich knajp, bo Salander do takich nie chodziła :)

Spacer rozpoczęliśmy od stacji metra Slussen, a praktycznie cała trasa przebiegała przez Södermalm - dzielnicę, w której jeszcze do niedawna nikt nie chciał mieszkać, a teraz jest jedną z droższych i modniejszych. Södermalm klimatem i wyglądem przypomina mi trochę Madryt czy Barcelonę, jest mało skandynawski- dużo tu małych uliczek i uroczych kawiarenek. To taki sztokholmski plac zbawiciela- pełno hipsterów stylizowanych na kloszardów z leicą na szyjach :)- ale według mnie ma potencjał i lubię tam bywać.
Salander hipsterką jednak nie była, więc pierwszym punktem wycieczki jest McDoland’s przy Katarinavägen 1-3. To w nim Lisbeth zaspokajała głód Big Makiem. My zrezygnowaliśmy z tego punktu, chcieliśmy zostawić miejsce na późniejsze - bardziej obiecujące – przystanki.
Wychodząc z McDonald’s skręciliśmy w lewo i skierowaliśmy się w stronę budynku, w którym prawdopodobnie pracowała „dziewczyna z tatuażem”. Prawdopodobnie, bo w książce nie pada dokładny adres, można się jednak domyślać, że „nowoczesny biurowiec z metalu i szkła” to właśnie ten przy Katarinavägen 15.

Gdy już obejrzeliśmy prawdopodobną siedzibę Milton Security wspięliśmy się kilkadziesiąt schodków wyższej, żeby odnaleźć kamienicę, do której bohaterka przeprowadziła się mając na koncie miliony koron i w której kupiła najdroższy, kilkuset metrowy apartament.
I pewnie taki widok miała z okna :)
Zakupy Salander robiła w pobliskim 7-Eleven (Götgatan 25), wstąpiliśmy nawet-myśląc o zakupieniu jej ulubionej Billy’s Pan Pizzy, ale 37 sek (ok. 20 zł) za mrożoną, mikro zapiekankę wydało się zbędnym luksusem. Bez jaj!

Myśl o zapiekance rozbudziła nasze żołądki więc postanowiliśmy spróbować szczęścia w ulubionym barze Salander (Blomkvist również często się tu stołował) – Kvarnen (Tjärhovsgatan 4). Już na samym wejściu niespodzianka- menu czeskie po czesku. Byłam podniecona wizją tłumaczenia Kubie co zamówimy (i wizją nie korzystania wszędzie z angielskiego menu), ale moja radość nie trwała długo, bo pani uświadomiła nas, że dziś (była sobota, nie wiem jak w inne dni tygodnia) nie serwują nic a’la carte, bo mają lunch buffet
(uwielbiam ideę bufetowych lunchów w Szwecji, ale więcej o tym opowiem przy okazji notki Jak zjeść tanio w Szwecji, do której napisania się przymierzam).
Nie zastanawiając się za dużo postanowiliśmy zaszaleć i zostać, co było najlepszym pomysłem tego dnia. Jeśli jesteście w Sztokholmie i chcecie spróbować skandynawskiej kuchni, a wizja zjedzenia 5 hamburgera Was przeraża- idźcie do Kvaren. To chyba pierwsza restauracja w Szwecji, która nie przytłacza elegancją, minimalizmem, w której nie myśli się co chwilę ‘czemu założyłam wyciągnięty sweter i dresowe spodnie’ (no może poza azjatyckimi barami). Wystrojem przypomina czeskie gospody (nadal nie rozwiązałam zagadki czeskiego menu), a przy stolikach istny misz masz osobowości- roześmiana grupka staruszek, gang motocyklowy i kilka osób w garniturach. Za talerz, czyli możliwość jedzenia ile się chce i co się chce zapłaciliśmy 210 sek (105 zł), wpadając tu jesienią lub zimą musimy liczyć się również z opłatą za szatnię (25 sek- 12 zł, tyle kasy za powieszenie płaszcza na wieszaku jest dla mnie zawsze nieporozumieniem, ale cóż witamy w Szwecji :))
Ale do sedna, czyli jedzenia: było tego tyle, że nie dało się spróbować każdej potrawy. W naszym bufecie serwowali (poza oczywistościami typu kurczak, kiełbaski, ziemniaki, warzywa) szwedzkie klopsiki, gulasz z renifera, stek z renifera ze świeżą żurawiną, 8 rodzajów śledzia, łososia, 4 rodzaje ziemniaczanych sałatek, sporo rodzajów serów, kilka rodzajów popularnego tu knäckebröd, czyli chrupkiego pieczywa, gofry, owocowe ciasta z kruszonką, 4 rodzaje innych ciast, a nawet pannę cottę :P
Było tego tyle, że nie byliśmy w stanie się ruszyć i wizja przymierzania kolejnych kilometrów śladami bohaterów wydała się prawie niemożliwa. Demokratycznie uznaliśmy, że czas do domu odkładając drugą część wyprawy na dzień następny. Zapraszam Was więc na cz. II (warto, bo będzie trochę o słodkościach!).




(* cała trasa i cytaty pochodzą z przewodnika Wojciecha Orlińskiego Śladami bohaterów Stiega Larssona)

0 komentarze:

Prześlij komentarz

O mnie

Moje zdjęcie
Po dwudziestu pięciu latach życia w Polsce postanowiłam sprawdzić jak zimna jest Szwecja i jak się żyje na północy. Lubię banały, smutne piosenki, kwiaty hortensji, tradycyjną fotografię, pistacje i czekoladę. Nie lubię: szczęśliwych zakończeń w filmach i zimnych dłoni. //// After spending twenty-five years in Poland I've decided to check out how cold Sweden is, and how is life going there. I like: cliches, sad songs, hydrangea flowers, analog photography, pistachios and chocolate. I don't like: happy endings in movies and cold hands.
Obsługiwane przez usługę Blogger.