niedziela, 26 października 2014

hejsan!

Mam nadzieję, że jeszcze nie zapomnieliście o moim istnieniu, bo wciąż żyję i mam się dobrze :)
Postanowiłam obrać inną, bardziej nowatorską metodę na regularne pisanie, mianowicie jednorazowego przygotowania 2-3 wpisów tak, żeby nie wykręcać się za każdym razem brakiem czasu. Napiszę coś w wolnej chwili, a później już w odstępach tygodniowych będę wciskać "opublikuj" i już. Proste? Zobaczymy... ;)

Nadal nie mogę uwierzyć w to, że lato się skończyło, jest żółto-czerwono ale i mokro i ciemno. Wstawanie o 6:30, gdy za oknem ciemność, znów wydaje się torturą. W sumie nawet lepiej, że było szarodeszczowo, bo nie miałam wyrzutów sumienia siedząc w domu i wkuwając szwedzkie słówka (to tak bardzo między innymi).
Zakończył się kolejny etap moich potyczek z pięknym, szwedzkim językiem na poziomie SAS grund i - chociaż nie sądziłam, że kiedykolwiek w życiu to powiem - będzie mi brakować tych kilku godzin dziennie w szkole :) boję się, że bez nich, nie będzie mnie komu zmusić do codziennego rytualnego spędzania godzin z ćwiczeniami, wypracowaniami, referatami, słówkami. Mimo wszystko mój poziom sprzed tego kursu to niebo i ziemia-teraz już chociaż rozumiem co mówią do mnie panie w sklepach hihi ;).
Coby mieć kontakt z językiem zanim rozpocznę kolejny poziom (styczeń), zapisałam się na WOS po szwedzku i kurs efektywnego uczenia się :P. Wiem, że nie ma czym się chwalić, ale dopiero tu (i to w obcym języku) zrozumiałam co oznaczają te wszystkie ekonomiczne terminy i jak się ma jeden do drugiego.
Odstawiając podstawówkową ekscytację na bok, napiszę, że o 7:00 rano Sztokholm pachnie cynamonowymi bułkami (chyba, że to już cynamonowokardamonowe omamy!), do sklepów powrócił Julmust, a dziś widziałam w oknie zapaloną lampkę adwentową :D.
Standardowo misz masz zdjęciowy. Za tydzień napiszę o sekretnym miejscu, zaczarowanym ogrodzie, gdzie zawsze jest lato! :)

Chyba ostatni ciepły, jesienny weekend
Jeden z ostatnich weekendów spędziliśmy w Helsinkach u Darii i Jukki, wizyta nie mogła się obejść bez spaceru w ulubionym parku:)
Tu miejsce, w którym mogłabym zamieszkać, cukiernia, w której płacąc 10 euro można do woli obżerać się pysznymi tortami!
Skorzystaliśmy też z okazji, żeby zobaczyć chociaż jedną wyspę archipelagu latem (jesienią :) wybraliśmy Utö. W porówaniu do odwiedzonego w zeszłym roku Sandhamn, Utö jest wielką wyspą z piękną plażą (niestety nie dotarliśmy na drugi koniec wyspy, więc nie wiem czy to prawda). Obie wyspy po sezonie to wymarłe, trochę przerażające miejsca. Nie dziwię się wcale, że do kręcenia serialu kryminalnego Morden i Sandhamn wybrano właśnie jedną z wysp archipelagu. Świadomość odcięcia od świata+szarobure niebo działała na wyobraźnię :)
ale cisza, spokojne morze i szare niebo tworzyły piękną całość

oczywiście wycieczka nie mogła się odbyć bez uroczystego zakończenia sezonu piknikowego
na huśtawce z takim widokiem można zapomnieć o wszystkich przyziemnych sprawach
sezon leżenia na balkonie też już zamknięty :( ale na zdjęciach niżej wracamy na chwilę do lata... :)

i na koniec trochę leśnej zwierzyny grasującej w centrum miasta :)

piątek, 29 sierpnia 2014

migawki z wakacji

Koniec wakacji (w Polsce, bo tu dzieci już od 2 tygodni pilnie się uczą), koniec długich dni i krótkich nocy, koniec kąpania się w morzu, pikników i grillowania, koniec lata? Szwedzka jesień? Hmm, póki co się nie zanosi i oby jak najdłużej nie zanosiło!

Tegoroczne lato było najgorętszym latem w Szwecji od 150 lat (wow, wow), dzięki temu w lipcu ciężko było spotkać żywego człowieka na dzielni-wszyscy chyba powyjeżdżali (a raczej powypływali) do swoich fajnych domków na archipelagu.
Ciekawostka: w Szwecji każdy zaczyna od 25 dni urlopu w roku (najczęściej 30 dni-bo tyle negocjują związki zawodowe za np. ewentualne niepłacone nadgodziny), albo tego ile się uda wynegocjować z pracodawcą, ale co najważniejsze każdy ma prawo do 4 tygodniowego, ciągłego urlopu w czerwcu, lipcu lub sierpniu. Ponieważ większość bierze 3-4 tygodnie urlopu w wakacje, firmy nie mają innego wyboru niż zamknąć biuro na miesiąc (najczęściej zamykają się na lipiec, tak jak np. moja).

Sztokholm w lipcu to miasto duchów (nie mówię tu o ścisłym centrum oczywiście :)), ludzi nie widać, sygnalizacje świetlne wyłączone, knajpy, kawiarnie z kartkami na drzwiach "vi ses på august" czy inne "hej, mamy zamknięte-idź zjedz gdzie indziej". W urzędach też raczej nic nie załatwisz. Taki kraj.
W każdym razie ja uważam to za fantastyczny pomysł i cieszyłam się na nadchodzące wakacje tak, jak cieszą się dzieci w szkole :P (tym bardziej, że sama swoją szkołę zakończyłam w czerwcu zdanym egzaminem).
Nie będę tu opisywać wakacji (coby nie wkurzać moich polskich, pracujących na etatach znajomych :P), ale były bardzo intensywne, wliczając 2 tygodnie w Polsce, a później cotygodniowe odwiedziny chyba wszystkich znajomych :)
Teraz już wróciłam do codzienności, zaczęłam kolejną klasę szwedzkiego (po egzaminie wstępnym przeskoczyłam dwie "klasy"), a co za tym idzie bardzo intensywnie uczę się szwedzkiego i wracam do pracy.
Chciałabym pisać częściej i mam nadzieje, że mi się to uda, ale na pewno będzie mniej tekstu a więcej zdjęć, bo po wakacjach mam ich chyba z milion :).
Dziś fragmenty Sztokholmu uchwyconego na kliszy (zdjęcia z marca-czerwca).

W marcu, kiedy o 17 było już ciemno tęskniłam za ojczyzną i lepiłam leniwe :)
Bergianska trädgården
mój wiosenny ogród (później zamienił się w dżunglę haha)
Flatenbadet-popularne miejsce na grilla, kąpiele, imprezy, opalanie na plaży i kamieniach
W maju zakwitły wiśnie i było pięknie (Solna centrum)
W Szwecji bardzo dużo jest rododendronów, które kwitną we wszystkich kolorach!
Sundbyberg, Marabou parken Tak, tak, czekolada Marabou ma trochę wspólnego z tym miejscem-to tu słynną szwedzką czekoladę produkowały fabryki (nie dokładnie w parku, ale w Sundbyberg). Najładniejszy park miejski roku 2008 więc nie byle co!
Szwedzka flora z góry :)


czwartek, 3 lipca 2014

Gdzie tanio zjeść w Sztokholmie

Nikt się tego nie spodziewał, ale wróciłam z postem! ;)
Ponieważ mamy lato (no dobra, pominę fakt, że wczoraj wyciągnęłam z szafy zimowe buty :D), miasto jest najpiękniejsze właśnie w tym okresie i przyciąga coraz więcej turystów, postanowiłam na chwilę zatrzymać się przy temacie jedzenia.
Przez długi czas myślałam, że Szwecja i tanie jedzenie to oksymoron. Pamiętam też pierwszą podróż do Sztokholmu (dobrych kilka lat temu), gdzie przez cały pobyt żywiliśmy się w Burger Kingu (bo najtaniej). Trochę głupio mi się do tego przyznawać w obliczu tego wszystkiego, co wiem teraz. Mimo to, zauważyłam, że większość turystów wciąż wybiera bezpieczne fast foody (które notabene nie są wcale takie tanie).

Przewodniki polecają albo gourmet restauracje, albo przydrożne budki, w których jedzenie niestety nie jest ani smaczne, ani tanie. Niestety Szwecja to nie Włochy, gdzie dobrą pizzę zjesz w zasadzie wszędzie, a jak nie pizzę to inne niedrogie przekąski.
Powiedzmy to sobie szczerze: szwedzka kuchnia nie jest wybitna, według mnie nie jest nawet szczególnie smaczna (może kiedyś to odszczekam). Śledź na 100 sposobów? Cóż... znamy to. Renifer? Fajnie spróbować, ale nawet autochtoni nie zajadają się nim na co dzień. Jedyne co się Szwedom udało to wypieki (ale one też mają tyle przeciwników, co zwolenników, bo nie każdy lubi kardamon czy cynamon do wszystkiego).

Nie chcę dziś o słodkościach, a o prawdziwym obiedzie. Jaka jest szansa, że można zjeść tanio i dobrze w Sztokholmie? Duża, jeśli zastosujecie się do reguły: na mieście jemy w czasie lunchu, a wieczorami i w weekendy szukamy miejsc oferujących middagsbuffe.

Od poniedziałku do piątku nastawcie się na jedzenie w godzinach 11:00-15:00, to czas kiedy Szwedzi jedzą swój obiad, a w zasadzie lunch. Większość Szwedów (przynajmniej tych co poznałam) jada lunch na mieście. 50% Szwedów żyje samotnie (przykre, co?), nikomu nie chce się specjalnie gotować-tym bardziej, że Szwedzka pensja pozwala na stołowanie się każdego dnia poza domem.

W Szwecji, prawie każda szanująca się knajpa ma w swoim menu ofertę lunchową. Okazało się, że to, co lubiłam w Czechach (czyli słynna Denní nabídka), jest też popularne wśród Szwedów.
I tak, pojawiając się w knajpie między tymi godzinami (każda restauracja ma swoje własne - najlepiej sprawdzić na stronie, albo zapytać) jest szansa najeść się i napić za ok 100 SEK (50 zł). W kraju, gdzie słodka bułka kosztuje 10 zł to naprawdę dobra cena :)
Gdzie szukać dobrego jedzenia? Ja najczęściej korzystam z rad znajomych lub z tej strony: klik, możecie wybrać dzielnice, typ kuchni i tak dalej. Strona jest codziennie aktualizowana - można więc zobaczyć, co danego dnia mają w menu i za ile.
Są 2 typy lunchowego menu:
-kilka dań do wyboru lub
-otwarty bufet
Teoria teorią, większość pewnie interesują konkrety dlatego poniżej kilka miejsc, w których byłam/bywam i które polecam :)

a) Kuchnia azjatycka

Najchętniej przez nas wybierana, ta z opcją otwartego bufetu jest wyjściem najbezpieczniejszym, bo zawsze wśród kilku, kilkunastu dań do wyboru coś nam zasmakuje.

Liins Wok House



Tuż przy kampusie Karolinskiej, niedawno otwarty i relatywnie tani: 99 SEK za bufet.
Bardzo dobre, świeże jedzenie-typowe azjatyckie dania: kurczak curry, wołowina stir fry, pierożki, wegetariańskie sajgonki, sushi i inne tego typu. Napoje i lody wliczone w cenę :)
Bufet jest czynny również w weekendy i święta, ale jego cena jest wyższa (nie pamiętam dokładnie, ale chyba 140 sek). Wtedy również pojawia się opcja skomponowania własnego dania-wybieramy to co nas interesuje spośród surowych mięs, warzyw, ryb i owoców morza i dajemy panu, który tego dnia obsługuje wok/grill. W ten sposób usmażonego łososia wspominam do dziś :)


Pong

(źródło: liteunik.blogspot.se)

(źródło: liteunik.blogspot.se)


Jedna z ulubionych sieci.
Odwiedzona zarówno w tygodniu, jak i w weekend.
W menu tygodniowym za 75 SEK w Pong Asian (w samym centrum przy Drottningatan) i 95 SEK w Pong Imperiet (na Södermalm) jest ok 10 dań ciepłych, warzywa, ryż, zupa + woda (w Szwecji zawsze za darmo-o ile to kranówka).
Lunch tygodniowy próbowałam w Pong Asian i myślę, że jest godny polecenia, a na kurczaka kryjącego się pod nazwą: Gai pad maamouang mam zamiar wybrać się niedługo :)
Bufet wieczorny/weekendowy wypróbowaliśmy w Pong Imperiet i również spełnił nasze oczekiwania (14 dań ciepłych, warzywa, owoce, 4 rodzaje zup, sushi, pierożki dim sum+ desery:panna cotta i czekoladowy mus). Cena: 158 SEK


Asia R Asia

Tuż przy stacji metra Solna Centrum. Sympatyczne miejsce, dobre jedzenie, cena w porządku: 89 SEK za bufet.


b)Kuchnia wegetariańska i wegańska

Hermans Vegetariska Restaurang

(źródło: blogg.improveme.se/jaslin)

Byłam tylko w jednej vege restauracji, ale za każdym razem chętnie tam wracam (4 wizyty w jednym miejscu to chyba coś znaczy! :)).
W tygodniu bufet za 110 SEK, wieczory i weekendy 175 SEK (menu jest takie samo, tylko cena różna).
Nawet mięsożercy powinni być zadowoleni-dania są bardzo różnorodne i smaczne-nie ma mowy o mdłych warzywach i sojowych kotletach! Każdego tygodnia inny bufet tematyczny (np śródziemnomorski, chiński, indyjski, grill itp.).
Piękny ogród i najlepszy widok na centrum Sztokholmu.




c) Kuchnia skandynawska

Kvarnen


O Kvarnen pisałam w poście "Szlakiem Stiega Larssona".


Jeśli koniecznie musicie spróbować skandynawskich przysmaków (renifera, śledzi na 100 sposobów i podobnych) koniecznie idźcie do Kvarnen na Brunch.
W tygodniu też serwują lunche (jedno z kilku dań do wyboru), ale my nie próbowaliśmy więc ciężko mi polecić. Cena lunchu w tygodniu to 89 SEK.
Brunch w każdy weekend za 210 SEK. W cenie kilka ciepłych, typowo skandynawskich dań, z 10 rodzajów śledzia, łosoś, sałatki, sery, chrupkie pieczywo, 3 rodzaje ciast, panna cotta i gofry z bitą śmietaną i owocami.

Nystekt Strömming


(źródło: bilderblogg.se)

Gdy w portfelu pustki, żołądek pusty, a pójście do sieciowego fast fooda nie mieści się w planie i nie przystoi backpackerom takim jak Wy - polecam wycieczkę na Slussen. Nystekt Stromming to kultowa rybna budka, gdzie całkiem tanio i smacznie karmią. Do wyboru różne wariacje śledziowe (kanapki), śledź panierowany z ziemniakami i surówkami lub rybne burgery.
(źródło: merlinandrebecca.blogspot.se)

Ceny od 45 SEK za kanapki do 75 SEK za dania i rybne burgery.
Jadałam lepsze ryby w swoim życiu, ale za tę cenę jest naprawdę przyzwoicie.


d) Kuchnia meksykańska

La Neta

(źródło: Instagram La Nety)

Meksykańska La Neta to 2 niepozorne bary, kryjące mnóstwo smaków i pozytywnej energii meksykańskich kucharzy (w zasadzie Taquero). To co wyróżnia miejsce spośród innych to niskie ceny (od 20 SEK, a tyle dokładnie kosztuje 0,5l wody w kiosku) i długie godziny otwarcia w soboty (do 4 rano, co jest szokujące, biorąc pod uwagę, że wszystkie kluby zamykają się o 1-2). Muszę jednak zaznaczyć, że porcje są niewielkie i raczej nie najemy się 1 czy 2 tacosami. Ale do przegryzienia między jednym piwem a drugim wystarczy :)

(źródło: http://instagram.com/laneta)

Zgłodniałam od tego pisania więc na tym zakończę kulinarną wycieczkę po Sztokholmie. A Wy macie swoje ulubione miejscówki w mieście?

Zachęcam również do śledzenia mojego bloga- za kilka dni wrzucę podobny post, w którym odpowiem na pytanie: Gdzie warto iść na piwo/drinka w Sztokholmie (celowo nie użyłam słowa tanio-bo alkohol w Szwecji nigdy nie jest tani, a cena piwa w knajpie nie spada poniżej 40 SEK).


niedziela, 22 czerwca 2014

co by tu...

Po skandalicznie długiej przerwie powracam do blogowania (obiecuję!) :)
Nie wiem od czego zacząć, bo tyle się wydarzyło przez ten czas, że ciężko zwięźle o tym napisać, ale spróbuję.
Aparat nadal czeka na nową baterię i chociaż sporo robię ostatnio analogiem, to na efekty trzeba jeszcze trochę poczekać.
Zdjęcia, które dziś pokażę to mix z telefonów lub aparatów odwiedzających nas gości :)
Żeby nie zanudzać zbyt dużą ilością tekstu pisanego, pozwolę sobie jedynie wypunktować co u nas ciekawego i jak spędzamy lato w Szwecji.
1. Długi weekend majowy spędziliśmy w towarzystwie Agnieszki i Maćka, pamiętam, że było zimno, a jedyne z kilku zdjęć, które z ich przyjazdu posiadam i które nadaje się (jako tako :D) do publikacji to:


2.Na początku maja pisałam również nationella prov C, czyli taki państwowy egzamin, który pozwala przejść z grupy C do D. Zdjęcia z tego ważnego dnia niestety nie posiadam.

3.W maju miałam też urodziny-nie żebym się chwaliła, czy wymuszała życzenia, ot stwierdzam po prostu, że teraz bliżej mi do 30 niż do 20. Kuba postanowił uczcić moment, w którym stałam się dorosłą i poważną kobietą i sprezentował mi całodzienny bilet do Gröna Lund. Oprócz tego ten ważny dzień urozmaiciliśmy sobie tortem z supermarketu (o dziwo bardzo smaczny!)i cydrem. Zdmuchnęłam świeczki ułożone w happy birthday (żeby było bardziej światowo), a Kuba odpalił serpentyny. Ten dzień był wyjątkowy również z innego powodu-29 maja skończyły mi się przywileje, które w Szwecji mają młodzi. Koniec z ulgą podatkową, koniec z tańszymi biletami na lotnisko. Witaj bezwzględny, dorosły świecie wysokich podatków!



4.W czerwcu mieliśmy kolejnego gościa i chyba czas zacząć myśleć o jakichś biletach wstępu na naszą kanapę ;) Mówiąc serio to ja bardzo się cieszę, że tyle osób nas odwiedza, co też daje mi impuls do tego, żeby zobaczyć jakieś nowe, fajne miejsca w mieście, do których pewnie nie chciałoby mi się iść :P
Chyba jesteśmy całkiem niezłymi goszczącymi, bo grafik odwiedzin w lipcu i sierpniu jest bardzo napięty:D
Wracając do tematu i wizyty Dominiki- pogoda była iście śródziemnomorska, sporo jeździliśmy na rowerze, piliśmy drinki na balkonie i takie tam ;)



selfi w windzie musi być







ja i rower [*]

5. Dzień po odlocie Dominiki do Polski, sama szykowałam się na podróż do ojczyzny. Praca z polskim w szwedzkiej firmie wiąże się czasem z takimi wydarzeniami, jak podróż służbowa do Polski. Tak oto zostałam (ku swojej wielkiej uciesze) wysłana w delegację. Początkowo miał być Poznań, ale ostatecznie wyszło, że będzie Gdańsk.
Bardzo się ucieszyłam na samą wiadomość, że będę mogła zrobić zakupy (wiecie-ulubione twarożki, ptasie mleczko, tani alkohol-te sprawy ;)), ale zmianę miejsca przyjęłam z autentyczną radością. Miałam szczęście mieszkać w hotelu nad samym morzem- dzięki czemu mogłam też poczuć się jak na wakacjach. Prawie zapomniałam, że przyjechałam tam w celach służbowych ;)
wszyscy robili to i ja...
najbardziej mnie jednak cieszy to, że mogłam wziąć sobie wino do obiadu za 7 zł, a nie 180 sek :)

6. Kilka dni lenistwa z Dominiką, a później 3 dni na plaży wyrwały mnie trochę z codziennego kieratu, a powrót do Szwecji wiązał się z perspektywą najbliższych dni spędzonych z podręcznikiem do szwedzkiego. Tak oto umiejętnie wplatam informację, że miałam końcowy egzamin w szkole i udało mi się go nawet zdać co oznacza, że ukończyłam szwedzką podstawówkę w zakresie języka. Brzmi spoko, nie? Szkoda tylko, że po podstawówce jest jeszcze liceum...
Oprócz tego-ostatnie dni (w piątek w Szwecji świętowaliśmy midsommar)upłynęły mi na odpoczynku, oglądaniu wszystkich sezonów Dance moms (co ja poradzę na to, że lubię takie odmóżdżacze!)i karmieniu kotów Madzi i Tomka (brzmi jak dzień starej panny, co?). Kuba jest na konferencji w Kanadzie, już pierwszego dnia wysłał mi zdjęcie szopa pracza, którego spotkał w parku, za co szczerze go znienawidziłam, bo jedyne szopy pracze to ja oglądałam co najwyżej na youtube, a to prawie tak ulubione zwierzątko jak lisek (w sensie z dzikich zwierząt) <3. Żebyście nie myśleli, że prowadzę takie słodkie, serialowe życie dodam kilka negatywnych wydarzeń ostatnich dni: 1. mewa zjadła jedyną wyhodowaną na balkonie, dopieszczaną, doglądaną codziennie truskawkę, którą miałam uroczyście zjeść jak już będzie odpowiednio duża i czerwona.
tylko zdjęcie zostało...

2. ukradli mi rower. Tak, w tym kraju też kradną rowery (całe szczęście, że dane mi było się o tym przekonać, inaczej dalej żyłabym w słodkiej nieświadomości!). Nie będę rozwijać tego wątku, aby zachować tę polityczną poprawność, bo raczej to nie Szwed połakomił się na mój stary, rdzewiejący rower (chyba, że jakiś fetyszysta), ale po prostu powiem, że po ludzku mi smutno i serce mi ściska jak widzę to puste miejsce w stojaku. Nie wiem czy jestem gotowa na nowy rower-chyba muszę trochę poopłakiwać poprzedni, ale jakby jakiś pojawił się w mym życiu to pierwsi się dowiecie.
Miałam nie zanudzać tekstem, ale jak zawsze mnie trochę poniosło. Pewnie i tak nikt nie wierzy, że się poprawię i będę tu pisać częściej, ale ja Wam udowodnię, że się mylicie :D
*miałam niecny plan, żeby tę notkę napisać również po szwedzku w ramach ćwiczeń i rozszerzania zasięgu bloga (haha), ale poczekam aż będę mieć mniej do powiedzenia (i napisania)!
+ gratis fota z biby w ambasadzie i pikniku:

O mnie

Moje zdjęcie
Po dwudziestu pięciu latach życia w Polsce postanowiłam sprawdzić jak zimna jest Szwecja i jak się żyje na północy. Lubię banały, smutne piosenki, kwiaty hortensji, tradycyjną fotografię, pistacje i czekoladę. Nie lubię: szczęśliwych zakończeń w filmach i zimnych dłoni. //// After spending twenty-five years in Poland I've decided to check out how cold Sweden is, and how is life going there. I like: cliches, sad songs, hydrangea flowers, analog photography, pistachios and chocolate. I don't like: happy endings in movies and cold hands.
Obsługiwane przez usługę Blogger.