sobota, 21 lutego 2015

Dom motyli w Sztokholmie czyli Fjärilhuset

Zgodnie z obietnicą zapraszam Was do motylowego domu. Fjärilhuset odkryłam jakoś w wakacje, kiedy szukałam miejsc, które moglibyśmy odwiedzić z Alicją, a które nie były by już tymi typowymi, przewodnikowymi.
Ala, znana w środowisku jako psychofanka motyli, była chyba najlepszą osobą do testowania walorów motylowego domu.
Dom owy mieści się w Haga parku i jest czynny cały rok. Największą jego atrakcją, poza egzotyczną roślinnością są latające w budynku motyle. I to nie jakieś bielinki kapustniki (nie żebym miała coś do bielinków), a okazy egzotyczne, ogromne i piękne.
Miejsce to uważam za hit okresu jesienno-zimowego, gdzie można uciec przed depresyjną naturą tego miasta i powyobrażać sobie, że jesteśmy w amazońskiej dżungli.
Gdyby jednak znudził nam się słoneczny klimat lasów deszczowych to możemy przejść do budynku obok, gdzie w półmroku można obserwować rekiny, płaszczki i ryby w przeogromnym akwarium (uwaga! to wciąga ;)).
Nie będę zanudzać tekstem, jak ktoś będzie miał okazję to polecam serdecznie, a tymczasem podzielę się zdjęciami z naszych motylowych wypraw.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Idag, som jag har lovat att göra tidigare, inbjuder jag er till fjärilhuset. Jag upptäckte det i somras när jag försökte att hitta nya platser, som vi kunde besöka med Alicja. Platser, som inte var typiska och turistiska.
Alicja känns av många, som ett stort fjärils psykofan, var förmodligen den bästa personen att testa huset av fjärilar.
Fjärilhuset ligger i Hagaparken och är öppet alla dagar året runt. Den största attraktionen, förutom exotiska växter är fjärilar som flyger i byggnaden. Jag menar inte vanliga kålfjärilar (naturligtvis jag är inte mot dem) men exotiska arter, stora och vackra.
Enligt mig är denna plats perfekt att besöka genom hösten-vintern, där man kan rymma från depressiv stämning av Stockholm och drömma att man är i Amazonas djungel.
När du känner sig trött med det soliga klimatet av regnskogen, kan du gå till andra byggnad, där du har en möjlighet att titta på hajar, rockor och fiskar i ett jätte stort akvarium (OBS! Det missbrukar )

Jag ska inte tråka er ut med texter så ni kan titta på mina bilder!




Alicja we własnej osobie/Alicja själv

Brokatowa ryba!!!/En glitterfisk!

Zdjęcia powyższe są z analoga, poniżej wycieczka nr 2 i fotki z telefonu:

Zwróćcie uwagę na motyla po prawej, który wygląda jak liść! Boski :)
Dominika i motyl. Portret
Portret bez motyla. Smutek, bo żaden nie chce do mnie przylecieć


Jeszcze więcej motyli!
I rekinów.
(wejście do świata motyli kosztuje 145 sek/osoba dorosła, dzieci od 4-15 roku życia-70 sek)
piątek, 13 lutego 2015

Halo, halo - życie na blogu się zatrzymało

Umówmy się tak, że nie będziemy do tego wracać. Umówmy się, że nie będę się głupio tłumaczyć i że to był ostatni raz (serio, serio).
Szczerze jednak powiem, że od października niewiele się w życiu mym, naszym zmieniło. Dalej wiedziemy żywot ascetyczny (jak na szwedzkie warunki ofkors), ja ostatnio żywię się prawie wyłącznie szwedzkim, który wysysa ze mnie siły witalne i powoduje bóle pleców oraz karku.
Pisanie w języku ojczystym dłuższej wypowiedzi (jak ta oto) to miód na me serce, po ostatnich tygodniach morderczej walki z dziesiątkami referatów, streszczeń, artykułów w tym szatańskim, szwedzkim języku (ciekawostka nr 1: większość przekleństw w j. szwedzkim ma biblijne odniesienie, ci duzi vikigowie jak się porządnie wkurzą krzyczą "piekło!", albo "szatan!", nie to co nasza polska, swojska "kurwa").
Plus wszystkiego taki, że znów mogę się poczuć licealistką (witaj zniżko studencka!), chociaż nie ma to nic wspólnego z cofnięciem biologicznego zegara, bo z tym i tak nie mam problemów (ach, te geny...), a i mało kto daje mi więcej niż 20 lat (a jeden pan kelner to zaszalał i wycenił mnie na 16tkę :)).
Poza tym w wolnych chwilach dziergam na szydełku, i nie jest to głupi żarcik oraz szyję, coby rozpocząć jakąś alternatywną ścieżkę kariery zawodowej jak moje inne plany nie wypalą. Co jakiś czas wpadają goście z Polski i tak dzień za dniem jesteśmy bliżej wiosny.
Tu nastąpi misz masz zdjęciowy z ostatnich kilku miesięcy przerwy, a za kilka dni dodam wpis o zaczarowanej krainie motyli, którą obiecywałam ostatnio (jest już w większości przygotowana).
Przy okazji bardzo dziękuje za miłe wiadomości mobilizujące do napisania, nie sądziłam, że ktokolwiek oprócz znajomych to czyta! :)
Podczas lotu do Polski na święta widziałam chmury piękniejsze niż kiedykolwiek.
Z Krakowa ruszyliśmy się nawet do Ołomuńca, aby zrobić urodzinową niespodziankę Ani, poza tym znów mogliśmy wypić razem piwo i zagryźć hermelinem... :)
...albo smażonym serem (serduszka) tak, żeby bolały żołądki i wątroby od nadmiaru tłuszczu.
W Czechach najfajniejsze jest to, że można się poczuć jak w latach 90', na zdjęciu merchandising na najwyższym poziomie ;)
Na święta przyleciała do nas Maiko (koleżanka Darii), która dla Helsinek porzuciła dobrze płatną pracę w japońskim banku i która zdecydowanie potwierdza stereotyp "japońskiego turysty" z aparatem (według mnie to akurat urocze, że ktoś tak się jeszcze potrafi zachwycać tym, co wokół). Maiko jest szefem kuchni w japońskiej restauracji sushi w Helsinkach i jak przystało na profesjonalistkę, pokazała nam jak właściwie przygotować tę potrawę.

A później mieliśmy prawdziwą ucztę.
Fiński Mikołaj zaprosił nas na świąteczną kolację do Aruany, to już nasz kolejny grudzień w restauracji, gdzie szefem kuchni jest niesamowicie zdolny Witek Iwański, chyba staje się to naszą małą tradycją ;P
Na zdjęciach pierożki z gęsiną oraz diabeł morski z porowym aioli oraz czekoladowy creme brule z lodami jaśminowymi.
Szalony Sylwester z jedynką, oj działo się! ;)
Do Szwecji przywiozłam kolejną roślinkę do kolekcji,
a także włóczkę, z której powstał ten oto dywanik.
W końcu spadł śnieg
Odwiedziła nas Dominika, z którą karmiłam kaczki w pobliskim jeziorze
Natomiast rekiny karmił już ktoś inny
Niedawno odwiedziliśmy również Fotografiskę, gdzie akurat trafiliśmy na wystawę Herb Rittsa. Zdjęcie Alek Wek z kalendarza Pirelli (rocznik 99) pamiętam bardzo dobrze, tak samo jak inną słynną sesję-Jacka Nicholsona:
To tyle na dziś, zapraszam ponownie za kilka dni!

O mnie

Moje zdjęcie
Po dwudziestu pięciu latach życia w Polsce postanowiłam sprawdzić jak zimna jest Szwecja i jak się żyje na północy. Lubię banały, smutne piosenki, kwiaty hortensji, tradycyjną fotografię, pistacje i czekoladę. Nie lubię: szczęśliwych zakończeń w filmach i zimnych dłoni. //// After spending twenty-five years in Poland I've decided to check out how cold Sweden is, and how is life going there. I like: cliches, sad songs, hydrangea flowers, analog photography, pistachios and chocolate. I don't like: happy endings in movies and cold hands.
Obsługiwane przez usługę Blogger.