poniedziałek, 30 września 2013

Dzień pierwszy

Podróż o dziwo upłynęła spokojnie, ale Sztokholm przywitał nas deszczem. Oczekiwanie na tatę i Kubę postanowiłyśmy uprzyjemnić sobie szybką rundką po sklepach (wiadomo, że Szwecja to ojczyzna H&M, ale 10 sklepów tej marki w odległości nie większej niż 100 m to gruba przesada nawet dla niestrudzonej zakupoholiczki jak ja :)). Mama dzielnie buszowała po sklepach, a ja usiadłam na ławce i próbowałam znaleźć wifi. Przeczytałam gdzieś, kiedyś, że w Sztokholmie jest najwięcej darmowych hot-spotów. Pytanie tylko-gdzie one są? Do tej pory znalazłam tylko jeden- pod drzewem przy targowisku, ale mi deszcz, ani wiatr niestraszny! Ważne, że internet hula.
Nie zdążyłam odpisać na wszystkie wiadomości, a już trzeba było jechać do naszego nowego mieszkania. Właściciel był tak uprzejmy, że przyjechał po nas do centrum-co za miła odmiana po krakowskich sępach ;) Naszego nowego domu nie widzieliśmy wcześniej-braliśmy w ciemno. W ogóle historia ze znalezieniem mieszkania jest jak jakieś swedish dream. Albo to dobra karma do nas wróciła. W każdym razie mieszkanie znalazło nas samo, no może z małą pomocą osób trzecich. Pewnie zastanawia Was czy jest się czym tak podniecać-przecież idzie o wynajem zwykłego studenckiego mieszkania, a nie kupno penthousa. Ale ja zapewniam, że jest się z czego cieszyć. W stolicy Szwecji wynajęcie mieszkania na dłużej niż miesiąc graniczy z cudem. W sumie nawet jeśli komuś uda się coś wynająć- co nie jest składzikiem mioteł pod drzwiami (coś na kształt pokoiku harrego pottera)- i nie jest się przy tym oszukanym, jest to powód do dumy. Sama nie mogłam się nadziwić: „oszukują? W Szwecji? Niemożliwe”, ale w Sztokholmie rynek mieszkań to wolna amerykanka. Mieszkania wynajmowane są z piątej, szóstej, dwunastej nawet ręki (kwestię mieszkaniową, która w Szwecji jest bardzo skomplikowana omówię przy innej okazji), a standardowy okres wypowiedzenia to 2-7 dni. Wyobraźcie sobie- zwozicie tonę rzeczy do nowego, pięknego mieszkanka. Trzy dni zajmuje Wam rozpakowanie dobytku, dwa kolejne zapoznajecie się z okolicą, a dnia piątego dowiadujecie się, że za 24h ma już was tu nie być. Nasz znajomy Szwed, tak długo szukał pokoju do wynajęcia, że po kolejnych kłótniach z próbującymi go okantować ludźmi, kupił własne mieszkanie;)
Właściciel naszego, dzięki bogu, okazał się porządnym człowiekiem. Nawet może za porządnym, bo przez telefon powiedział: „no to w sumie taka kawalerka, nic specjalnego”, po przyjeździe kawalerka okazała się 64-metrowym mieszkaniem, z oddzielną sypialnią, wielką kuchnią i garderobą. My akurat narzekać z tego powodu nie będziemy :)

Dla ciekawych- kilka zdjęć naszej „kawalerki” :)

Wybaczcie te słabe zdjęcia, ale zapomniałam załadować akmulatorki w lampie:)

To, co widzicie nad drzwiami do kuchni to dzwony, które nosiły krowy we Francji ;) Nasz właściciel mial epizod rolniczy w swoim życiu, kupił posiadłość we francuskiej wsi, a dzwony to pamiątka po tamtym okresie.
Kuchnia, która przypomina nam z jakiego kraju się wywodzimy ;p Jest sielsko.
sobota, 28 września 2013

Dziś jest TEN dzień, czyli jak być mistrzem w pakowaniu całego domu


Zapakowany po sam dach samochód zwiastuje nadchodzącą godzinę zero. Nie powiem, że było lekko, ba! było bardzo ciężko spakować te wszystkie bardziej i mniej potrzebne rzeczy (jasna sprawa, że buty i sukienki należą do pierwszej kategorii), ale chyba się udało. Konstrukcja jest bardzo misterna, ale w końcu grało się w Tetris, nie?

Można śmiało powiedzieć, że reakcje na nasz wyjazd do Szwecji są dwie:
pierwsza: „Szwecja? Ale przecież tam jest tak zimno! (częściej)
druga: „Po ile tam jest alkohol? (rzadziej)
Na reakcję pierwszą wyrobiłam sobie nawyk odpowiadania, że lubię zimno, co by nie wdawać się w niepotrzebne dysputy, bo przecież Szwecja to nie biegun północny, a Polska to znowu nie takie tropiki. Negowanie reakcji drugiej jest zadaniem cięższym, bo nie ma zmiłuj, w całej Skandynawii nie opłaca się zapijać smutków. My, póki co, nie musimy się niczym martwić- zapas mamy na najbliższe kilka miesięcy. O ile nie odwiedzi nas jakiś znajomy Szwed, albo dwóch, albo i trzech. Wtedy zapas skurczy się znacznie ;).
Mamy szczęście, bo moi rodzice ulitowali się nad losem małych emigrantów i postanowili zawieźć nas do Sztokholmu (dzięki mamo i tato!). Z powodu tej dużej ilości polskiego, białego trunku, którą zamierzaliśmy wziąć ze sobą, miejsca w samochodzie nie starczyło dla nas wszystkich. Podjęliśmy więc demokratyczną decyzję- męska część wyprawy jedzie samochodem, damska wygodnie leci samolotem. Mając na myśli wygodę mówię o mamie, dla mnie lot samolotem to przeprawa przez mękę-zawsze jak kupuję bilet-myślę: „e spoko, na pewno będzie dobrze”, a jak wchodzę na pokład, pierwsze co robię to szukam obłąkanym wzrokiem wyjścia ewakuacyjnego (haha). Zawsze z zazdrością spoglądam na ludzi, którzy potrafią się zrelaksować w swoich fotelach. A ja najchętniej co 20 minut krzyczałabym- „ej ludzie, naprawdę nie słyszycie tego dziwnego skrzypienia?” (witamy w wariatkowie). Jeden jedyny raz myślałam, że będę taka sprytna i przechytrzę lęk (o ja naiwna!)- zamówiłam sobie szklankę czerwonego wina i wypiłam duszkiem kilka minut po starcie. Nie polecam i zostawię tę historię spuszczając nań zasłonę milczenia.
Trzymajcie kciuki, żebym doleciała w jednym kawałku to jeszcze coś tu kiedyś napiszę!
emigrantka mika

O mnie

Moje zdjęcie
Po dwudziestu pięciu latach życia w Polsce postanowiłam sprawdzić jak zimna jest Szwecja i jak się żyje na północy. Lubię banały, smutne piosenki, kwiaty hortensji, tradycyjną fotografię, pistacje i czekoladę. Nie lubię: szczęśliwych zakończeń w filmach i zimnych dłoni. //// After spending twenty-five years in Poland I've decided to check out how cold Sweden is, and how is life going there. I like: cliches, sad songs, hydrangea flowers, analog photography, pistachios and chocolate. I don't like: happy endings in movies and cold hands.
Obsługiwane przez usługę Blogger.